Pa pa Sao Paulo

Sao Paulo może być niebezpieczne, ale nie z trzema amigos u boku. Fabio, Danielo i Jackson sprawili, że Sao Paulo pokazało swoją ludzką stronę. Nie jetsem z założenia panikarą, ale po przeczytaniu forum Lonely Planet odniosłam wrażenie, że nawt oddychanie może tu być niebezpieczne, a za każdym robiem czeka ktoś z kosą.

Trzej mili panowie wyjaśnili mi, że – delikatnie mówiąc – jestem w błędzie i wystarczy przestrzegą kilku podstawowych zasad dodając do tego odruchy zachowawcze, by być bezpiecznym. I tak nosiłam nie rzucające się w oczy ubrania – Fabio wyglądał jak z żurnala (Włoch), starałam się nie obnosić z aparatem – Fabio pstrykał wszystko i wszystkich. Nosiliśmy ekologiczną dorbę zakupową jako plecak i najważniejsze – gapiliśmy się na wszystkich plus Fabio wszystkich zagadywał.

Jak to sie skończyło? Obydwoje jesteśmy bezpieczni, Sao Paulo nie jest takie niebezpieczne, Fabio ma lepsze zdjęcia bo nie trząsł majtkami.

Pobudka o 6:00. Prysznic i końcowka pakowania. Czas powiedzieć dowidzenia Sao Paulo i witaj Rio. Wpierw trzeba było dotrzeć na terminal autobusowy samemu i z dwoma plecakami. Z miną typu jestem lokalsem który jedzie w odwiedziny do rodziny poszłam spacerkiem do metra, wzięłam je, zmieniłam i na koniec kupiłam muffina.

Bienal w Sao Paulo

Mieliśmy zobaczyć Museu de Arte Moderna ulokowane w ogromnym Parque do Ibirapuera, ale przez przypadek wylądowaliśmy na Bienal. Trzy piętra sztuki plus Fabio równa się cały dzień kręcenia się po wystawach.Kiedy już wybawiliśmy się do granic przyzwoitości plus zaczęło się ściemniać, nastał czas na powrót do domu. Wtedy też pojawiło się pytanie “Jak?”. Padło kilka teorii, popytaliśmy naokoło i dotarliśmy do celu głównie przez przypadek z dodatkiem odrobiny pomocy ze strony lokalnych.

Po Sao Paulo jeżdżą setki autobusów w najróżniejszych kierunkach, więc odnalezienie tego właściwego nie było bułką z masłem.

Pierwszy dzień w Sao Paulo

Miałam wstać o poranku i pojechać na lotnisko. Ale dzięki Ana – genialnej dziewczynie, która wybawiła mnie od spędzenia nocy na lotnisku i zaoferowała łóżko, zdołałam choć liznąć Lizbonę. Żydowska dzielnica z uliczkami szerokości chodnika, żółty tramwaj i zamek, w którym można wynająć mieszkanie.

W samolocie łapię schizę. Czy powinnam mieć wizę do Brazylii? Niby sprawdziłam przed wyjazdem, ale odkąd schiza złapana, tak do końca siedziała w mojej głowie. Jedzenie plastikowe, wina nie lali z uśmiechem na twarzy, nie dostałam zaślepki ani szczoteczki do zębów. Tęsknie za British Airlines.

Na lotnisku utworzyły się dwie kolejki – jedna długa dla lokalnych, druga krótka dla obcokrajowców – czytałam, że niby miało być na odwrót. Dostałam pieczątkę, jednak nie potrzebowałam wizy.

W samolocie poznałam buddystę, który zaproponował, żebyśmy wieli razem autobus do miasta. Zgadzam się z rozkoszą, bo wizja wydania na wstępie $70 za taxi nie bardzo mi odpowiadała. Autobusy są niesamowicie wygodne, duże miękkie fotele, klima. Na bagaże naklejają naklejki, więc nie ma bata że torba zginie. Docieramy do pierwszego dworca autobusowego, ludzie niezwykle pomocni, uśmiechają się serdecznie (nie przypominam sobie takich zachowań na dworcu w Warszawie), kolejny autobus, potem taxi i po ponad 2h jazdy ląduję na przeciwko domu trzech amigos. Jest 22:30 i nikt mnie nie zabił, nadal mam oba plecaki. Sao Paulo nie jest takie straszne jak je malują.

Rano Fabio zabiera mnie na targowisko warzywno – owocowe. Idealnie poukładane wierze świeżych i pachnących darów natury. Nie kupujemy nic, wrócimy za 4h, kiedy to wszystko będzie szło za R 2. Wszyscy kolejno nas zaczepiają i nawet nie próbują nic sprzedawać. Dostajemy za to sałatę za darmo.



Spacerujemy po mieście, odwiedzam małą galerię, gdzie Fabio od razu załatwia sobie wystawę, a ja zachwycam się kreską.

Wieczorem bierzemy metro do centrum – ja Fabio i Jackson. Ludzie się na mnie gapią, ja gapię się na ludzi. Noszę kamerę na szyi, chłopcy mówią że to bezpieczne. Po chwili mija nas kobieta mówiąc “uważajcie, to nie jest bezpieczne miejsce na pokazywanie aparatu”.

Na koniec poszliśmy na kawę, która skończyła na mojej jedynej bluzie i jedynych spodniach.

Start

Jest 18:00 a ja stoję na lotnisku w Amsterdamie i żegnam się z T. Zostawiam go samego dosyć często (nie jestem najlepszą żoną na świecie), ale nigdy nie było tak ciężko powiedzieć “do zobaczenia”. W efekcie bluzka w okolicy szyi i rękawy są totalnie przemoczone. W duchu dziękuję, że nie pomalowałam dzisiaj oczu.

Kupiłam butelkę wina dla mojej gospodyni w Lizbonie i jestem gotowa na podróż. Ale samolot nie jest. Godzina opóźnienia. Jestem niesamowicie zmęczona i mam poważny plan przespania całego lotu, lecz z chwilą przekroczenia progu samolotu  ogarnia mnie tak niesamowita ekscytacja, że nie mogę zasnąć. Jestem w drodze do Ameryki Południowej.